Od kilku dni, od czasu rezerwacji terminu wyjazdu odliczaliśmy z moją żoną Majką każdą dobę do wyjazdu. Zmęczeni długotrwałym i codziennym kieratem pracy po 12-15 godzin na dobę oraz pędem życia w wielkomiejskiej dżungli ostatkiem sił chcieliśmy dotrwać do 9 października.
Gdy już nastał ten dzień, zrobiłem bagatela 700km i po dniu wrażeń dojechaliśmy do Zachocka (nowy Tomyśl) do agroturystyki Wena.
Już po ciemku dojechałem do umówionego miejsca spotkania przy zjeździe z głównej drogi na szutrówkę gdzie czekała na nas przemiła Pani administrator ośrodka. Podjechała SUVem z dużym prześwitem i poprowadziła nas drogą w las. Jechała dość pewnie i szybko. Za nic miała nierówności drogi, ja w pierwszej chwili lekko wystraszony ze swoim obniżonym zawieszeniem stwierdziłem raz kozie śmierć jadę za nią. Okazało się że strach ma wielkie oczy choć droga była kręta to jak na drogę leśną okazała się całkiem przyzwoita.
Jadąc kilka minut przez las na zwieńczeniu trasy stała okazała brama na teren agroturystyki Wena. Ośrodek otoczony lasem, ładnie i bardzo nowocześnie zagospodarowany.
W lesie panowały ciemności egipskie, nad głowami jedynie skrzyły się gwiazdy a na terenie Weny jechaliśmy wzdłuż małych latarenek a samochodowe światła oświetlały utwardzona wewnętrzną drogę która prowadziła wprost do domków- naszego celu podróży. Podjechaliśmy pod domek nr 3.
Krótka instrukcja, klucze i Pani administratorka pojechała pozostawiając nas samych.
Wiedziałem że mam się spodziewać fajnych warunków ale po wejściu do domku byłem mocno zaskoczony. Nowoczesna aranżacja wnętrza, bogate wyposażenie każe się czuć jak w domu, w domu który przecież jest w środku lasu. Nowoczesne meble, świetna łazienka, nowoczesny TV i WiFi nie pozwolą zapomnieć wygód XXIw ale duży i zadaszony taras na zewnątrz to jest miejsce gdzie można się relaksować i biesiadować.
Zmęczeni po podróży poszliśmy spać. Rano po przejaśnieniu dopiero zobaczyliśmy ośrodek w całości, fajne domki, rozmieszczone tak że każdy zachowuje swoją prywatność, oczko wodne, boisko do siatkówki plażowej i drugie do badmintona sporo sprzętu dla dzieci i gdzie człowiek nie spojrzy to zieleń i las, las las. Hura! Jesteśmy otoczeni przyrodą, nawet dochodzące z oddali odgłosy samochodów nie są wstanie zepsuć efektu ŁAŁ.
Szybkie śniadanko na tarasie i zabraliśmy się na grzyby. Furtka na tyłach ośrodka wpuszczała nas do typowego wielkopolskiego mieszanego lasu. Zabraliśmy ze sobą koszyk i dwa koziki.
Nie minęły 2 minuty a ja w koszyku miałem już 5 podgrzybków. Kawałek dalej prawdziwek i maślak. Popularne zajączki i kozak i znowu podgrzybki. Generalnie zbieranie grzybów zamieniło się w ćwiczenia akrobatyczne widzisz grzybka – kucasz, wrzucasz go do koszyka wypatrujesz następnego, potem wyprost i za dwa kroki to samo. Aby się nie znudzić monotonią można również inaczej – znajdujesz grzybka, kucasz a potem dwa trzy susy do następnego. Kolejny sposób to znaleść zagajniczek brzozowy wejść w trawę i wyciągnąć np 19 sztuk na jednym kucnięciu. (Tak tak -19szt bez wyprostowania pomiędzy grzybkami to jest mój obecny rekord.) Oczywiście można to przeplatać spacerami dłuższymi czy krótszymi ale jednak aby to się udało należy trzymać głowę i wzrok ponad poziomem leśnej ściółki. Najmniejsze zbłądzenie wzrokiem na dół kończy się kolejnymi kucnięciami i susami i wyprostami. Nasza walka z grzybami była bardzo nierówna, nie było szans na spacer po lesie bo grzyby atakowały nas z każdej strony.
Po 30 minutach kucnięć i wyprostów przeplatanych susami mieliśmy 2/3 dużego wiklinowego koszyka a po następnych 15 minutach prób spokojnego spacerowania koszyk się przelewał. Najlepsze było to że w najdalszym punkcie naszej eskapady byliśmy kilkanaście metrów od płotu i cała nierówna walka odbywała się w zasięgu wzroku naszego domku. Zdesperowani znaleźliśmy najbliższe wejście na teren ośrodka i uciekliśmy z lasu. Idąc pięknym trawnikiem, dźwigając pełen kosz, wspominaliśmy nasze wcześniejsze wypady na grzyby. Gdzie te czasy gdzie można było wybrać się do lasu spokojnie pospacerować, podumać nad swoim życiem, nacieszyć się spokojem, szumem lasu, ćwierkaniem naszych ptaków przy okazji zebrać trochę grzybów. Dziś grzyby atakują twój wzrok z nienacka spod każdej gałązki czy kępy trawy.
W trakcie pobytu próbowaliśmy się dostać do lasu 3 razy i za każdym razem ofensywa grzybowa nas powstrzymała. I druga i trzecia próba wyglądały tak samo …
No cóż chcemy kiedyś spróbować ponownie dostać się do tego lasu i w końcu tam pospacerować. 🙂
Tak to grzybobranie zostanie nam w pamięci już na zawsze!
Paweł i Majka